„Mój Własny Diabeł” – Mike Carey
„Felix Castor” – tom 1
Witajcie, witajcie! Zapraszam was w podróż, prosto z
odległego świata Midgaard, do nieco bliższego Londynu. Londynu w świecie… nieco
alternatywnym. W świecie, w którym duchy zmarłych zaczęły masowo wstawać z
grobów. Świecie, w którym egzorcyści są potrzebni. I właśnie o egzorcyście jest
ta historia. Poznajcie go: oto Felix Castor.
Co nieco o tle paranormalnym: otóż kiedyś zdarzały się
przypadki powrotu zmarłych jako duchów – strzępków osobowości i uczuć martwych,
często nawiedzających miejsce śmierci, bądź miejsce, z którym związane były
jakimiś silnymi uczuciami. Nie było to jednak częste zjawisko, więc i zawód
egzorcysty nie był aż tak popularny. Jednakże kilka lat temu nastąpił przełom i
ludzie zaczeli masowo wstawać z grobów. Oprócz duchów pojawiły się także zombie
– duchy, które zajęły własne, martwe ciało – oraz loup-garou, czyli ogólnie rzecz biorąc wilkołaki – duchy, które
przejęły ciała zwierząt, by potem „przemodelować” je na odpowiadające swoim
własnym pragnieniom. I właśnie przez to nagle potrzeba na egzorcystów stała się
nagląca.
Podobnie egzorcyści, a przynajmniej kandydaci na nich, byli
zawsze – ludzie, potrafiący widzieć duchy, odbierający ich obecność swego
rodzaju „szóstym zmysłem”. A także odsyłac je. Każdy egzorcysta ma własny
sposób, by to robić – na przykład pan Castor, by odesłać ducha, opisuje go jako…
melodię. Na flecie prostym Sweetone w tonacji D, dokładniej rzecz biorąc.
Ale, ale, przejdźmy już do fabuły! Otóż Felix Castor boryka
się ze sporymi kłopotami finansowymi. Gotów jest nawet zacząć zajmować się
sztuczkami na przyjęciach dla dzieci, gdy nagle dostaje zlecenie. Niejaki
Jeffrey Peele, główny administrator Archiwum Bonningtona. Nasz bohater, jak już
wspomniałem rozpaczliwie potrzebujący pieniędzy, od razu jedzie tam, by wykonać
wstępne rozpoznanie. I okazuje się, że wyczucie tego ducha nie jest aż tak
łatwe, jak mogłoby się wydawać. Sam Felix zaś przypadkiem wplątuje się w aferę
dużo mroczniejszą niż myślał…
„Mój Własny Diabeł” to dobra książka. Nawet bardzo. Napisana
jest w pierwszej osobie, „z oczu” naszego bohatera, co, według mnie, sprawdza
się znakomicie. Dodatkowo powieść wypełniona jest humorem – może trochę
czarnym, ale pasuje do klimatu. :)
Ogólnie rzecz biorąc, polecam wam tą książkę bardzo
gorąco
Ktoś Ktosiowski