wtorek, 27 listopada 2012

„Nawałnica mieczy. Stal i śnieg. Krew i złoto” – George R. R. Martin



Nawałnica mieczy. Stal i śnieg”
                           i
„Nawałnica mieczy. Krew i złoto” – George R. R. Martin
Pieśń lodu i ognia” – tom 3 (Część 1 i 2)

     Witajcie, witajcie! Oto coś, na co dłuuugo się zbierałem – recenzuję właśnie tom trzeci wspaniałego cyklu Georga R. R. Martina. Oj, będzie się działo!
     Od razu mówię: „Nawałnica mieczy” (angielskie „A storm of swords”) w Polsce została wydana jako dwie oddzielne książki: „Nawałnica mieczy. Stal i śnieg” oraz „Nawałnica mieczy. Krew i złoto”, jednak ja mam zamiar zrecenzować jako całość. Którą, de facto, są.
Akcja „Nawałnicy mieczy” ma miejsce mniej więcej… w czasie bitwy pod Czarnym Nurtem (kończącej „Starcie Królów”) oraz po niej. Dlaczego tak mówię? Cóż, sam autor twierdzi, że trudno rozeznać się dokładnie w czasie opisywanych wydarzeń, jako, że są to po prostu różne punkty widzenia i zdarzenia na całym świecie. Niektóre trwały dłużej, niektóre krócej, dlatego dość ciężko rozpoznać, czy przed chwilą opisana akcja jeszcze ma miejsce podczas kolejnego fragmentu, czy też już się skończyły. Czy może nawet dopiero będzie mieć miejsce, bo autor wyjechał troszkę w przyszłość. Cóż, jest to troszkę zagmatwane, ale, jak dla mnie, zupełnie nie przeszkadza to w czytaniu. Ba, czasem nawet pozwala na szerszy wgląd na sytuację Westeros. A jest to sytuacja nie do pozazdroszczenia…
     Pamiętna bitwa pod Czarnym Nurtem, w czasie której rozgromiono wojska króla Stannisa dzięki podstępowi Krasnala, zakończyła się dla tego ostatniego tragicznie: niemal zginął, stracił nos, wierność najemnika Bronna (obecnie rycerza ser Bronna), oraz urząd królewskiego namiestnika. Tymczasem ser Davos Seaworth, Cebulowy Rycerz, który w bitwie stracił niemal wszystkich synów, cudem uniknął śmierci na płonącej rzece i zdołał wrócić do swojego króla, Stannisa Baratheona. Jednak na zamku został wtrącony do lochu przez Melissandre, czerwoną kapłankę z Asshai, ponoć za zdradę stanu…
     Tymczasem Catelyn Stark pomaga uciec więzionemu w Riverrun Jaimiemu Lannisterowi, wymógłszy na nim wpierw przysięgę uwolnienia jej córek przetrzymywanych w Królewskiej Przystani. Posyła z nim Brienne z Tarthu, kobietę – rycerza, oskarżoną o zabójstwo króla Renly’ego, oraz kuzyna Królobójcy, ser Cleosa Freya. Za swój występek zostaje poddana aresztowi w rodzinnym zamku. W tym samym czasie Arya Stark, która uciekła z zamku Harrenhall, błąka się razem z Gendrym, bękartem martwego króla Roberta, i chłopakiem nazywanym „Gorąca Bułka” w poszukiwaniu Riverrun. Niestety, na swej drodze spotykają rycerzy ser Berica Dondarriona, wciąż wiernego rozkazom starego namiestnika króla (Neda Starka, nie Tyriona), które mówiły: bronić wiosek. I ten razem ze swoimi ludźmi broni wszelkich wsi, niezależnie, czy atakują wojska króla Joffreya, króla Robba, czy ktokolwiek inny…
     Cóż, nie dam rady opisać wszystkich wątków „Nawałnicy mieczy” – po prostu nie jest to możliwe bez wklejenia tu całej książki. Ale wierzcie mi – George R. R. Martin znów dał popis swych zdolności literackich. Jeśli będzie trzymał ten poziom do końca, jestem gotów nawet założyć religię „martinizm” i oddawać mu cześć J.
     Reasumując: „Nawałnica mieczy” to kolejny wspaniały tom słynnej sagi „Pieśń lodu i ognia”. Czyta się ją świetnie, nie jest to jednak książka, którą poleciłbym do pociągu lub na noc. No, chyba że koniecznie chcecie przegapić swoją stację, bądź przerwać czytanie dopiero na dźwięk porannego budzika…

Ktoś Ktosiowski

niedziela, 25 listopada 2012

„Wojna Balonowa” – Romuald Pawlak




Wojna Balonowa” – Romuald Pawlak            
Pogodnik trzeciej kategorii” – Tom 2

     Witajcie, witajcie! Po mojej tygodniowej nieobecności przybywam z nową recenzją! Oto „Wojna Balonowa”, druga część prześmiewczego cyklu fantasy o magu-nieudaczniku i jego smoku Romualda Pawlaka!
     Cóż by tu rzec… poziomem żartów, ta książka nie tylko nie odbiega od pierwszego tomu, ale i go przewyższa. Rzekłbym nawet, że wylatuje pod niebiosa – jak tytułowy balon. Mamy tu znów wiecznie pakującego się w kłopoty pogodnika trzeciej kategorii Rosselina, jego „skrzydlatą osterwaldzką jaszczurkę” o niewyparzonym pysku – Filippona, Zejfę d’Argilach, damę dworu cesarzowej… i jednocześnie panią wyżej wymienionych nierobów. Nie będę was „zanudzał” (taa :P) szczegółami fabuły, lecz mogę wam zdradzić kilka wątków, jak na przykład: problemy kolejnych zalotników Zejfy, psoty i złośliwostki cesarskiego karla Garzfula wymierzone w smoka (i to, jak Filippon mu za nie odpłacał), wątek ślubu Rosselina i Anabell (przed którą ten pierwszy nieodmiennie ucieka) i… sprawa smoczyc, które nieodmiennie zaprzątają myśli Filippona. Oraz mag, który ponoć widział smoki…
     Zapowiada się wspaniale czyż nie? No, a jest jeszcze lepiej! Ta książka jest po prostu przepełniona gagami i komicznymi sytuacjami (jak na przykład próba zdobycia zamku przy użyciu dywersji smoczej… i balonów). Same postacie nie są lepsze – na przykład Brunhild ver Didlog. Kto to, pytacie? Cóż, przeczytajcie, to się dowiecie!

Ktoś Ktosiowski

PS: W najbliższych dniach możecie się spodziewać obszernej recenzji, na którą zbierałem się od dłuższego czasu... Taak, wy już wiecie, że nadchodzi zima, prawda?

niedziela, 18 listopada 2012

"Magnus, Mateusz i koń" - Hans Peterson


"Magnus, Mateusz i koń" - Hans  Peterson
Wyd. I, Poznań 1975
Ilustrował: Jerzy Flisak


     Czytania uczymy się od najmłodszych lat i towarzyszy nam już do końca. Ponoć nie zapomina się go tak, jak jazdy na rowerze, czy pływania. Każdy z nas z większym lub mniejszym bólem przechodzi przez ten etap w życiu, po którym literki same zaczynają płynąć przed oczyma. Ja swoją przygodę z czytaniem zacząłem od lektury książki „Magnus, Mateusz i Koń” Hansa Petersona. Jest to moja pierwsza książka samodzielnie przeczytana (i to na głos!!) w wieku lat 7.
     Jako że w tym wieku byłem leniwy i w szkole nie chciałem czytać czytanek na głos, moja mama zrobiła mi kurację przyzwyczajającą - począwszy od pierwszego dnia wakacji miałem za zadanie przed wyjściem na podwórko przeczytać dwie strony książki tak, aby mama słyszała. Ciężko mnie było przekonać do takiego wysiłku, ale z pomysłów ucieczki, wykrętów i innych  przeszkód stojących na drodze mojego czytelnictwa skutecznie wyleczyły mnie zamknięte na „skobelek” drzwi mojej czytelni i dopingująca (słuchająca...?) za drzwiami mama.
     Początki były trudne, najpierw słuchała mojego płaczu, a z upływem czasu głosu czytającego wzruszającą opowieść o przyjaźni, zaufaniu i o odpowiedzialności, jaką każdy z nas, nawet kilkuletni człowiek, taki jak Magnus, bierze na siebie. Nie będę opisywał tutaj historii Magnusa, starszego o 10 lat Mateusza, Andersona i tytułowego konia, bo możecie ją poznać sami sięgając po książkę. Mogłoby się wydawać, że to banalna historia przyjaźni dziecka z dorosłymi i koniem na dodatek, ale jest to naprawdę wciągająca, miejscami trochę zabawna, trochę smutna, trochę szalona, a na pewno wzruszająca opowieść dla dużych i małych.
     Do Magnusa wracałem jeszcze nie raz, i już nie miałem problemów z czytaniem cichym czy też głośnym - ostatni raz czytałem ją na głos 10 lat temu mojemu małemu, wówczas kilkuletniemu synkowi, a niedawno uświadomiłem sobie, że moja małoletnia córka jeszcze nie zna tej historii i najwyższa pora, aby ją poznała.

Szwaldek
P.S
     Myślicie, że takie przeżycia to najlepsza droga do zniechęcenia młodego czytelnika do literatury. No cóż, w moim przypadku to zadziałało wręcz odwrotnie, i o dziwo mojej mamie udało się, bo do dzisiaj uwielbiam czytać, a ta właśnie książka wywarła na mnie takie wrażenie, że mimo upływu lat jest nadal w mojej głowie...







niedziela, 11 listopada 2012

„Czarem i Smokiem” – Romuald Pawlak




Czarem i Smokiem” – Romuald Pawlak
Pogodnik trzeciej kategorii” – tom 1

     Witajcie, witajcie! Cóż, za recenzję 3 tomu „Pieśni Lodu i Ognia” powoli się zbieram, ale jak na razie… Mam ochotę na coś lżejszego. I oto znalazłem. Przed państwem dobre, polskie fantasy… w bardzo lekkim, niemalże Pratchettowskim sosie J
     Akcja książki toczy się na terenach zajmującego prawie całkowicie „jedyny” kontynent świata imperium, którym z miasta Fert rządzi cesarzowa Joanna f’Imperte. Wspomniane miasto to gigantyczna metropolia, podzielona na Miasto Wyższe i Niższe. Jak łatwo się domyśleć, do wyższego ma wstęp arystokracja, do niższego plebs.
     Głównym bohaterem „Czarem i Smokiem” jest mag Rosselin, pogodnik trzeciej (najniższej) kategorii, który w Akademii nauczył się bardzo wielu rzeczy… „praktycznych” (jak perfekcyjna gra w oszukiwane rupikolo, czy włamywanie się do zamkniętych piwniczek z winem”), za to bardzo mało magii. Dość powiedzieć, że na trzeci stopień zdał wyłącznie z powodu zniecierpliwienia egzaminatorów i chęci pozbycia się kompletnego beztalencia, jakim był Rosselin, z tak dostojnej uczelni (jak dla mnie – troszkę jak Ricewind :D). W każdym razie, pierwsza praca maga okazała się fiaskiem – malarz Astrogoniusz przed wylaniem go, zapowiedział, że jeśli jeszcze zobaczy Rosselina w okolicach miasta, zabije go i przerobi na farby… Zrozpaczony mag-nieudacznik, który nie dostał nawet wypłaty, upija się do nieprzytomności w portowej spelunce, by następnie obudzić się już jako członek załogi „Aquary”, jako bardzo rzadki „morski mag”. Niestety, Rosselin nie należy do tej wyjątkowej grupy i, jak każdy mag, od słonej wody traci wszelkie moce (co w jego przypadku raczej niewiele zmienia). I tak zaczynają się jego przygody, przy których nawet heroiczna wyprawa w celu zniszczenia pierścienia, prowadzona przez niejakiego Gandalfa, zdaje się miłym spacerkiem :P A i postacie spotykane przez maga-nieudacznika są dość… niezwykłe, np.  pokraczny karzeł Garzful – pupilek cesarzowej; mąż Joanny f’Imperte, któremu ta nadała Góry Osterwaldu, gdzie mógł oddawać się swoim hobby… i nie przszkadzał jej w rządzeniu; w końcu tytułowy smok imieniem Filippon – chytra gadzina, obdarzona niesłabnącym apetytem… na alkohole i robaki.
     Jeśli lubicie fantasy - ta ksiązka jest dla was. Jeśli lubicie humor, ta ksiązka jest dla was. Jeśli zaś lubicie humorystyczne fantasy - po prostu musicie przeczytać "Pogodnika trzeciej kategorii". Gorąco polecam!

Ktoś Ktosiowski

PS: No, nagadałem się, nagadałem. I w ten sposób zmarnowałem czas, który mogłem przecież poświęcić na czytanie 2 tomu serii – „Wojny Balonowej”. No, ale już pędzę nadrabiać straty!¡Hasta luego!

niedziela, 4 listopada 2012

„Zobaczyć Lankmar i umrzeć” – Fritz Leiber




Zobaczyć Lankmar i umrzeć” – Fritz Leiber
Przygody Fafryda i Szarego Kocura” – Tom 1

     Witajcie, witajcie. Dziś, jako odskocznia od ciągłych intryg świata Westeros, zrecenzuję jedną z pierwszych książek fantasy (fantasy, nie science fiction), która dodatkowo zapoczątkowała gatunek „powieści łotrzykowskiej”. Przed wami klasyka: dzieło „Zobaczyć Lankmar i umrzeć” Fritz’a Leiber’a!
     Słowem wstępu: „Zobaczyć Lankmar i umrzeć” to tak naprawdę dwie książki w jednej: „Swords and Deviltry” i „Swords Against Death”. A dokładniej – dwa zbiory opowiadań. Zmienia to trochę numerację pozostałych tomów, ale nie ma większego znaczenia. W każdym razie: „Zobaczyć Lankmar i umrzeć” jest dla miłośników fantasy pozycją obowiązkową. W tym dziele mieści się aż 13 krótszych bądź dłuższych, umieszczonych w jako takim porządku chronologicznym opowieści o dwóch śmiałych bohaterach: Fafrydzie (w wersji oryginalnej – Fafhrd. Ciekawi mnie, jak to się czyta :D) i Szarym Kocurze. Pierwszy to wysoki na siedem stóp zabijaka i skald ze Śnieżnego Klanu, z dalekiej Północy. Drugi to uczeń maga, którego śmierć przerwała naukę Kocura. Nie wiadomo dokładnie, skąd pochodzi, lecz czuje się jak w domu w każdym z cywilizowanych miast świata Nehwon (od tyłu czytając - "no when", czyli coś w rodzaju "nigdy")… i innych światów też.
     Fafryda i Kocura łączy głęboka przyjaźń, umiejętność machania mieczem, czarodzieje – mentorzy (u Fafryda – Ningobel Siedmiooki, u Kocura – Szylba o Twarzy Bezokiej, czyli dwaj najpotężniejsi czarodzieje tego i innych światów) oraz zamiłowanie do przygód… i kobiet. Nie są oni bohaterami bez skazy i zmazy – obaj lubią się upić, a złodziejstwem się nie brzydzą. Ich przygody są wyjątkowo ciekawe i przyjemnie się o nich czyta, dlatego też gorąco zachęcam was do sięgnięcia po tą książkę.

Ktoś Ktosiowski

PS: Wiem, wiem, okładka nie za ciekawa... ale za to treść wyborna!