niedziela, 16 grudnia 2012

„Pan Lodowego Ogrodu. Tom 2” – Jarosław Grzędowicz




„Pan Lodowego Ogrodu. Tom 2” – Jarosław Grzędowicz

     Witajcie, witajcie! Dziś opowiem wam o drugiej części znakomitej polskiej serii fantasy. Zapraszam na niezwykłą podróż do niegościnnej krainy, Midgaardem zwanej, pełnej dziwów i bestii – i tych normalnie potwornych, i tych w ludzkiej skórze…
     OSTRZEŻENIE: Teraz taka uwaga dla tych, co jeszcze nie czytali tomu 1: będę spoilerowal zakończeniem, a i początkiem tomu 2, tak więc najlepiej pominąć dwa następne akapit i przejść od razu dalej. J
     [SPOILER] No więc tak: jak wiadomo, van Dyken skazał Drakkainena na wegetację, przebijając włócznią i przemieniając w drzewo. Normalny człowiek by się załamał, ale nie Vuko… który dowiedział się że każdy przybysz z Ziemi ( w tym on sam) ma doskonałe predyspozycje do posługiwania się Pieśnią Bogów. Jak przystało na prawdziwego potomka Polaków, bohater wykorzystuje swą wrodzoną upartość (i moc, oczywiście), by jakoś się uwolnić od uroku… i w końcu mu się to udaje, kosztem jednak utraty swego największego atutu w tej niegościnnej krainie: cyfrala…
     Tymczasem w kraju Amitrajów, Terkej Tendżaruk (albo Filar, syn Oszczepnika, względnie jedna z wykreowanych przez niego postaci fikcyjnych) ze swoim sługą i przyjacielem Brusem, w przebraniu kapłana i jego akolity próbują przejechać przez miasto już opanowane przez kult Pramatki. Wszystko idzie zgodnie z planem… dopóki nie spostrzegają ich prawdziwi kapłani i nie zapraszają (a wręcz nalegają) na noc do Czerwonej Wieży – świątyni tej religii. I tam ich plany niemal biorą w łeb… [KONIEC SPOILERA]
     No już, oburzeni czytelnicy, koniec tego spoilerowania. A teraz do rzeczy: „Pan Lodowego Ogrodu. Tom 2” to kolejny kawał solidnego fantasy z domieszką science-fiction, odsłaniający coraz to nowe elementy układanki, jaką jest planeta Midgaard oraz rola bohaterów w jej losie. To dzieło czyta się bardzo szybko, a opisane jest tak barwnym językiem, że czasem można niemal ujrzeć przed oczyma przygody Vuko bądź Filara… Polecam bardzo gorąco!
     Znajdźcie drogę!

Ktoś Ktosiowski

     PS: By przeczytać tekst zaspoilerowany, wystarczy, że go zaznaczycie...

niedziela, 9 grudnia 2012

„Pan Lodowego Ogrodu. Tom 1” – Jaroslaw Grzędowicz




„Pan Lodowego Ogrodu. Tom 1” – Jaroslaw Grzędowicz

     Witajcie, witajcie! Nadszedł wielki dzień. Dziś oto recenzuję pierwszy tom sagi, która na zawsze zmieniła moje spojrzenie na temat science-fiction! Oto książka polskiego autora Jarosława Grzędowicza: „Pan Lodowego Ogrodu”!
     Cóż, zapytacie zapewne, jest takiego w tej książce, że wywarła na mnie takie wrażenie? Otóż… wszystko! I bohaterowie (o nich jeszcze się rozpiszę), i fabuła – kręta i grząska, a do tego wciągająca niczym bagno, i w końcu świat – obca planeta położona tysiące lat świetlnych od Ziemi. Planeta, na której naukowcy odkryli humanoidalną, cywilizowaną rasę!
     Ale, ale, przejdźmy do bohaterów, którymi są… Vuko Drakkainen , pół-fin,  pół-polak z Chorwacji, jednoosobowa ekipa ratunkowa, który (dzięki pasożytniczemu grzybowi w mózgu – cyfralowi) potrafi poruszać się z oszałamiającą prędkością i porozumiewać się z mieszkańcami Midgaardu (bo tak zwie się owa planeta) mimo, że ich języki słyszał pierwszy raz w życiu. Jego misją, na czas której przybrał imię Ulf Nitj’sefni (Ulf Nocny Wędrowiec), jest odnalezienie zaginionych ziemskich naukowców ze stacji badawczej na Wybrzeżu Żagli i dostarczeniu ich z powrotem na Ziemię. Oraz, jeśli będzie to konieczne, uprzątnięciu „bałaganu” jaki narobią…
     Drugim, lecz nie mniej ważnym bohaterem, jest Terkej Tendżaruk (znany też pod Kireneńskim imieniem jako Filar, syn Oszczepnika z klanu Żurawia), następca Tygrysiego Tronu Imperium Amitraju, którego spokojne i dostatnie życie przerwała rebelia, mająca na celu obalenia obcej, Kireneńskiej dynastii i przywrócenia chwały Pramatki. Jej przywódczynią była tajemnicza, władająca Pieśnią Bogów (lokalny odpowiednik „magii”) prorokini, która przybyła z martwej pustyni, czyniąc cuda… Teraz, celem Terkeja jest ucieczka z własnego, nagle nieprzyjaznego, kraju… By kiedyś tam powrócić i zaprowadzić porządek…
     Oto, w skrócie, bohaterowie i założenia fabularne „Pana Lodowego Ogrodu”, lecz jeśli myślicie, że to się już nie zmieni, to jesteście w wielkim błędzie, gdyż intryga w dziele Grzędowicza ciągle się zmienia, przeinacza i wzbogaca się w coraz to nowe wątki. Czytając tą książkę, niemal widzi się oczyma wyobraźni to, co się dzieje… co nie raz potrafi napędzić stracha, gdyż panuje tam dziwny, trochę mroczny nastrój: jest to bowiem świat Wojny Bogów, gdzie Zimna Mgła pojawia się i znika wszędzie, ożywiając zmarłych lub mordując żywych. Lub przywołując potworne bestie – Obudzonych. Nieraz podczas czytania ciarki potrafią przejść po plecach, na przykład przy spotkaniu Drakkainena z człowiekiem w połowie zamienionym w drzewo…
     Cóż, więcej spoilerować nie będę – lepiej samemu przeczytać tę książkę. Którą, nawiasem mówiąc, polecam bez zastrzeżeń.
     Znajdźcie drogę!

Ktoś Ktosiowski

niedziela, 2 grudnia 2012

„Smocze Gniazdo” – Romuald Pawlak




Smocze Gniazdo” – Romuald Pawlak
Pogodnik trzecie kategorii” – tom 3

     Witajcie, witajcie! Nieee, na kolejną część „Pieśni Lodu i Ognia” znów będziecie musieli trochę poczekać, ale mam dla was coś innego, niemal równie smakowitego: oto zwieńczenie prześmiesznej trylogii fantasy o magu – nieudaczniku!
     W głowie Rosselina już od pewnego czasu kołacze jedna myśl: uciekać, zaszyć się gdzieś daleko od pałacowych intryg, od niebezpieczeństw dworskiego życia,  od wścibskiego wzroku magów, podejrzewających go o pomoc zbiegłemu szalonemu magowi Irapiowi… oraz od ciągle wiszącego nad nim widma ślubu… Tymczasem Filippon, który przywłaszczył sobie wyspę ver Didloga (którą ten ostatni de facto oddał Rosselinowi), ma podobne plany. Problem w tym, że smokowi został przydzielony przez magów „opiekun”, który miał go obserwować, a w razie czego, podjąć odpowiednie kroki… W końcu jednak, przy pomocy szalonego planu oraz dziwnemu zbiegowi okoliczności, udało się im (tzn. Rosselinowi, Filipponowi i Anabell, narzeczonej maga) uciec z pałacu. Jedynym bezpiecznym miejscem, jakie im przychodzi do głowy, jest wyspa należąca do smoka… która, jak się okazuje, jest opanowana przez piratów. Nie jest to jednak problem dla smoka, który przemycił ze sobą potężną broń…
     No cóż, nie jest to może intryga jak w „Pieśni Lodu i Ognia”, ale… bardzo przyjemnie się to czyta. Pełno tu gagów, żartów sytuacyjnych, ale też trochę poważniejszych tematów… oraz zakończenie, które pozwala samemu dopowiedzieć sobie resztę historii. Ja personalnie nie przesadzam za takim rozwiązaniem, ale tu nawet dobrze to wygląda :) W każdym razie, gorąco polecam tą książkę każdemu fanowi fantasy.

Ktoś Ktosiowski

wtorek, 27 listopada 2012

„Nawałnica mieczy. Stal i śnieg. Krew i złoto” – George R. R. Martin



Nawałnica mieczy. Stal i śnieg”
                           i
„Nawałnica mieczy. Krew i złoto” – George R. R. Martin
Pieśń lodu i ognia” – tom 3 (Część 1 i 2)

     Witajcie, witajcie! Oto coś, na co dłuuugo się zbierałem – recenzuję właśnie tom trzeci wspaniałego cyklu Georga R. R. Martina. Oj, będzie się działo!
     Od razu mówię: „Nawałnica mieczy” (angielskie „A storm of swords”) w Polsce została wydana jako dwie oddzielne książki: „Nawałnica mieczy. Stal i śnieg” oraz „Nawałnica mieczy. Krew i złoto”, jednak ja mam zamiar zrecenzować jako całość. Którą, de facto, są.
Akcja „Nawałnicy mieczy” ma miejsce mniej więcej… w czasie bitwy pod Czarnym Nurtem (kończącej „Starcie Królów”) oraz po niej. Dlaczego tak mówię? Cóż, sam autor twierdzi, że trudno rozeznać się dokładnie w czasie opisywanych wydarzeń, jako, że są to po prostu różne punkty widzenia i zdarzenia na całym świecie. Niektóre trwały dłużej, niektóre krócej, dlatego dość ciężko rozpoznać, czy przed chwilą opisana akcja jeszcze ma miejsce podczas kolejnego fragmentu, czy też już się skończyły. Czy może nawet dopiero będzie mieć miejsce, bo autor wyjechał troszkę w przyszłość. Cóż, jest to troszkę zagmatwane, ale, jak dla mnie, zupełnie nie przeszkadza to w czytaniu. Ba, czasem nawet pozwala na szerszy wgląd na sytuację Westeros. A jest to sytuacja nie do pozazdroszczenia…
     Pamiętna bitwa pod Czarnym Nurtem, w czasie której rozgromiono wojska króla Stannisa dzięki podstępowi Krasnala, zakończyła się dla tego ostatniego tragicznie: niemal zginął, stracił nos, wierność najemnika Bronna (obecnie rycerza ser Bronna), oraz urząd królewskiego namiestnika. Tymczasem ser Davos Seaworth, Cebulowy Rycerz, który w bitwie stracił niemal wszystkich synów, cudem uniknął śmierci na płonącej rzece i zdołał wrócić do swojego króla, Stannisa Baratheona. Jednak na zamku został wtrącony do lochu przez Melissandre, czerwoną kapłankę z Asshai, ponoć za zdradę stanu…
     Tymczasem Catelyn Stark pomaga uciec więzionemu w Riverrun Jaimiemu Lannisterowi, wymógłszy na nim wpierw przysięgę uwolnienia jej córek przetrzymywanych w Królewskiej Przystani. Posyła z nim Brienne z Tarthu, kobietę – rycerza, oskarżoną o zabójstwo króla Renly’ego, oraz kuzyna Królobójcy, ser Cleosa Freya. Za swój występek zostaje poddana aresztowi w rodzinnym zamku. W tym samym czasie Arya Stark, która uciekła z zamku Harrenhall, błąka się razem z Gendrym, bękartem martwego króla Roberta, i chłopakiem nazywanym „Gorąca Bułka” w poszukiwaniu Riverrun. Niestety, na swej drodze spotykają rycerzy ser Berica Dondarriona, wciąż wiernego rozkazom starego namiestnika króla (Neda Starka, nie Tyriona), które mówiły: bronić wiosek. I ten razem ze swoimi ludźmi broni wszelkich wsi, niezależnie, czy atakują wojska króla Joffreya, króla Robba, czy ktokolwiek inny…
     Cóż, nie dam rady opisać wszystkich wątków „Nawałnicy mieczy” – po prostu nie jest to możliwe bez wklejenia tu całej książki. Ale wierzcie mi – George R. R. Martin znów dał popis swych zdolności literackich. Jeśli będzie trzymał ten poziom do końca, jestem gotów nawet założyć religię „martinizm” i oddawać mu cześć J.
     Reasumując: „Nawałnica mieczy” to kolejny wspaniały tom słynnej sagi „Pieśń lodu i ognia”. Czyta się ją świetnie, nie jest to jednak książka, którą poleciłbym do pociągu lub na noc. No, chyba że koniecznie chcecie przegapić swoją stację, bądź przerwać czytanie dopiero na dźwięk porannego budzika…

Ktoś Ktosiowski

niedziela, 25 listopada 2012

„Wojna Balonowa” – Romuald Pawlak




Wojna Balonowa” – Romuald Pawlak            
Pogodnik trzeciej kategorii” – Tom 2

     Witajcie, witajcie! Po mojej tygodniowej nieobecności przybywam z nową recenzją! Oto „Wojna Balonowa”, druga część prześmiewczego cyklu fantasy o magu-nieudaczniku i jego smoku Romualda Pawlaka!
     Cóż by tu rzec… poziomem żartów, ta książka nie tylko nie odbiega od pierwszego tomu, ale i go przewyższa. Rzekłbym nawet, że wylatuje pod niebiosa – jak tytułowy balon. Mamy tu znów wiecznie pakującego się w kłopoty pogodnika trzeciej kategorii Rosselina, jego „skrzydlatą osterwaldzką jaszczurkę” o niewyparzonym pysku – Filippona, Zejfę d’Argilach, damę dworu cesarzowej… i jednocześnie panią wyżej wymienionych nierobów. Nie będę was „zanudzał” (taa :P) szczegółami fabuły, lecz mogę wam zdradzić kilka wątków, jak na przykład: problemy kolejnych zalotników Zejfy, psoty i złośliwostki cesarskiego karla Garzfula wymierzone w smoka (i to, jak Filippon mu za nie odpłacał), wątek ślubu Rosselina i Anabell (przed którą ten pierwszy nieodmiennie ucieka) i… sprawa smoczyc, które nieodmiennie zaprzątają myśli Filippona. Oraz mag, który ponoć widział smoki…
     Zapowiada się wspaniale czyż nie? No, a jest jeszcze lepiej! Ta książka jest po prostu przepełniona gagami i komicznymi sytuacjami (jak na przykład próba zdobycia zamku przy użyciu dywersji smoczej… i balonów). Same postacie nie są lepsze – na przykład Brunhild ver Didlog. Kto to, pytacie? Cóż, przeczytajcie, to się dowiecie!

Ktoś Ktosiowski

PS: W najbliższych dniach możecie się spodziewać obszernej recenzji, na którą zbierałem się od dłuższego czasu... Taak, wy już wiecie, że nadchodzi zima, prawda?

niedziela, 18 listopada 2012

"Magnus, Mateusz i koń" - Hans Peterson


"Magnus, Mateusz i koń" - Hans  Peterson
Wyd. I, Poznań 1975
Ilustrował: Jerzy Flisak


     Czytania uczymy się od najmłodszych lat i towarzyszy nam już do końca. Ponoć nie zapomina się go tak, jak jazdy na rowerze, czy pływania. Każdy z nas z większym lub mniejszym bólem przechodzi przez ten etap w życiu, po którym literki same zaczynają płynąć przed oczyma. Ja swoją przygodę z czytaniem zacząłem od lektury książki „Magnus, Mateusz i Koń” Hansa Petersona. Jest to moja pierwsza książka samodzielnie przeczytana (i to na głos!!) w wieku lat 7.
     Jako że w tym wieku byłem leniwy i w szkole nie chciałem czytać czytanek na głos, moja mama zrobiła mi kurację przyzwyczajającą - począwszy od pierwszego dnia wakacji miałem za zadanie przed wyjściem na podwórko przeczytać dwie strony książki tak, aby mama słyszała. Ciężko mnie było przekonać do takiego wysiłku, ale z pomysłów ucieczki, wykrętów i innych  przeszkód stojących na drodze mojego czytelnictwa skutecznie wyleczyły mnie zamknięte na „skobelek” drzwi mojej czytelni i dopingująca (słuchająca...?) za drzwiami mama.
     Początki były trudne, najpierw słuchała mojego płaczu, a z upływem czasu głosu czytającego wzruszającą opowieść o przyjaźni, zaufaniu i o odpowiedzialności, jaką każdy z nas, nawet kilkuletni człowiek, taki jak Magnus, bierze na siebie. Nie będę opisywał tutaj historii Magnusa, starszego o 10 lat Mateusza, Andersona i tytułowego konia, bo możecie ją poznać sami sięgając po książkę. Mogłoby się wydawać, że to banalna historia przyjaźni dziecka z dorosłymi i koniem na dodatek, ale jest to naprawdę wciągająca, miejscami trochę zabawna, trochę smutna, trochę szalona, a na pewno wzruszająca opowieść dla dużych i małych.
     Do Magnusa wracałem jeszcze nie raz, i już nie miałem problemów z czytaniem cichym czy też głośnym - ostatni raz czytałem ją na głos 10 lat temu mojemu małemu, wówczas kilkuletniemu synkowi, a niedawno uświadomiłem sobie, że moja małoletnia córka jeszcze nie zna tej historii i najwyższa pora, aby ją poznała.

Szwaldek
P.S
     Myślicie, że takie przeżycia to najlepsza droga do zniechęcenia młodego czytelnika do literatury. No cóż, w moim przypadku to zadziałało wręcz odwrotnie, i o dziwo mojej mamie udało się, bo do dzisiaj uwielbiam czytać, a ta właśnie książka wywarła na mnie takie wrażenie, że mimo upływu lat jest nadal w mojej głowie...







niedziela, 11 listopada 2012

„Czarem i Smokiem” – Romuald Pawlak




Czarem i Smokiem” – Romuald Pawlak
Pogodnik trzeciej kategorii” – tom 1

     Witajcie, witajcie! Cóż, za recenzję 3 tomu „Pieśni Lodu i Ognia” powoli się zbieram, ale jak na razie… Mam ochotę na coś lżejszego. I oto znalazłem. Przed państwem dobre, polskie fantasy… w bardzo lekkim, niemalże Pratchettowskim sosie J
     Akcja książki toczy się na terenach zajmującego prawie całkowicie „jedyny” kontynent świata imperium, którym z miasta Fert rządzi cesarzowa Joanna f’Imperte. Wspomniane miasto to gigantyczna metropolia, podzielona na Miasto Wyższe i Niższe. Jak łatwo się domyśleć, do wyższego ma wstęp arystokracja, do niższego plebs.
     Głównym bohaterem „Czarem i Smokiem” jest mag Rosselin, pogodnik trzeciej (najniższej) kategorii, który w Akademii nauczył się bardzo wielu rzeczy… „praktycznych” (jak perfekcyjna gra w oszukiwane rupikolo, czy włamywanie się do zamkniętych piwniczek z winem”), za to bardzo mało magii. Dość powiedzieć, że na trzeci stopień zdał wyłącznie z powodu zniecierpliwienia egzaminatorów i chęci pozbycia się kompletnego beztalencia, jakim był Rosselin, z tak dostojnej uczelni (jak dla mnie – troszkę jak Ricewind :D). W każdym razie, pierwsza praca maga okazała się fiaskiem – malarz Astrogoniusz przed wylaniem go, zapowiedział, że jeśli jeszcze zobaczy Rosselina w okolicach miasta, zabije go i przerobi na farby… Zrozpaczony mag-nieudacznik, który nie dostał nawet wypłaty, upija się do nieprzytomności w portowej spelunce, by następnie obudzić się już jako członek załogi „Aquary”, jako bardzo rzadki „morski mag”. Niestety, Rosselin nie należy do tej wyjątkowej grupy i, jak każdy mag, od słonej wody traci wszelkie moce (co w jego przypadku raczej niewiele zmienia). I tak zaczynają się jego przygody, przy których nawet heroiczna wyprawa w celu zniszczenia pierścienia, prowadzona przez niejakiego Gandalfa, zdaje się miłym spacerkiem :P A i postacie spotykane przez maga-nieudacznika są dość… niezwykłe, np.  pokraczny karzeł Garzful – pupilek cesarzowej; mąż Joanny f’Imperte, któremu ta nadała Góry Osterwaldu, gdzie mógł oddawać się swoim hobby… i nie przszkadzał jej w rządzeniu; w końcu tytułowy smok imieniem Filippon – chytra gadzina, obdarzona niesłabnącym apetytem… na alkohole i robaki.
     Jeśli lubicie fantasy - ta ksiązka jest dla was. Jeśli lubicie humor, ta ksiązka jest dla was. Jeśli zaś lubicie humorystyczne fantasy - po prostu musicie przeczytać "Pogodnika trzeciej kategorii". Gorąco polecam!

Ktoś Ktosiowski

PS: No, nagadałem się, nagadałem. I w ten sposób zmarnowałem czas, który mogłem przecież poświęcić na czytanie 2 tomu serii – „Wojny Balonowej”. No, ale już pędzę nadrabiać straty!¡Hasta luego!

niedziela, 4 listopada 2012

„Zobaczyć Lankmar i umrzeć” – Fritz Leiber




Zobaczyć Lankmar i umrzeć” – Fritz Leiber
Przygody Fafryda i Szarego Kocura” – Tom 1

     Witajcie, witajcie. Dziś, jako odskocznia od ciągłych intryg świata Westeros, zrecenzuję jedną z pierwszych książek fantasy (fantasy, nie science fiction), która dodatkowo zapoczątkowała gatunek „powieści łotrzykowskiej”. Przed wami klasyka: dzieło „Zobaczyć Lankmar i umrzeć” Fritz’a Leiber’a!
     Słowem wstępu: „Zobaczyć Lankmar i umrzeć” to tak naprawdę dwie książki w jednej: „Swords and Deviltry” i „Swords Against Death”. A dokładniej – dwa zbiory opowiadań. Zmienia to trochę numerację pozostałych tomów, ale nie ma większego znaczenia. W każdym razie: „Zobaczyć Lankmar i umrzeć” jest dla miłośników fantasy pozycją obowiązkową. W tym dziele mieści się aż 13 krótszych bądź dłuższych, umieszczonych w jako takim porządku chronologicznym opowieści o dwóch śmiałych bohaterach: Fafrydzie (w wersji oryginalnej – Fafhrd. Ciekawi mnie, jak to się czyta :D) i Szarym Kocurze. Pierwszy to wysoki na siedem stóp zabijaka i skald ze Śnieżnego Klanu, z dalekiej Północy. Drugi to uczeń maga, którego śmierć przerwała naukę Kocura. Nie wiadomo dokładnie, skąd pochodzi, lecz czuje się jak w domu w każdym z cywilizowanych miast świata Nehwon (od tyłu czytając - "no when", czyli coś w rodzaju "nigdy")… i innych światów też.
     Fafryda i Kocura łączy głęboka przyjaźń, umiejętność machania mieczem, czarodzieje – mentorzy (u Fafryda – Ningobel Siedmiooki, u Kocura – Szylba o Twarzy Bezokiej, czyli dwaj najpotężniejsi czarodzieje tego i innych światów) oraz zamiłowanie do przygód… i kobiet. Nie są oni bohaterami bez skazy i zmazy – obaj lubią się upić, a złodziejstwem się nie brzydzą. Ich przygody są wyjątkowo ciekawe i przyjemnie się o nich czyta, dlatego też gorąco zachęcam was do sięgnięcia po tą książkę.

Ktoś Ktosiowski

PS: Wiem, wiem, okładka nie za ciekawa... ale za to treść wyborna!

niedziela, 28 października 2012

„Starcie Królów” – George R. R. Martin




Starcie Królów” – George R. R. Martin
Pieśń Lodu i Ognia” – tom 2

     Witajcie, witajcie  Dziś mam przyjemność zaprezentować wam drugą część znakomitej sagi fantasy napisanej przez wspaniałego amerykańskiego autora – przed wami „Starcie Królów”, kontynuacja „Gry o Tron”!
     Cóż, nie dam rady zrecenzować wam całej tej książki, gdyż zajęłoby to więcej, niż sama książka – a prawie 1000 stron to nie przelewki. :D W każdym razie mówię wam – będzie się działo! W spokojnej krainie Westeros władał dotąd tylko jeden władca – Robert Baratheon, lecz po jego śmierci nagle zrobiło się aż SIEDMIU królów, z czego każdy ze swoimi racjami… i swoją armią! Owi władcy, to:
1.      Król Joffrey Baratheon, syn Roberta, przez pozostałych uważany (skąd inąd, słusznie) za syna królowej – Cersei Lannister – i jej własnego brata, Jaime’go
2.      Król Stannis Baratheon, średni brat Roberta, który nawrócił się na religię żony – kult R’hllora, boga Światła… czczonego głównie w Kraju Cieni i Asshai (sic!)
3.      król Renly Baratheon, najmłodszy brat Roberta i Stannisa, uwielbiany przez lud i wielmożów,
4.      Król Robb Stark, władca Północy, szukający przy okazji zemsty na zabójcach ojca,
5.      Król Mance Rayder, Król-Za-Murem, rządzący plemionami Dzikich dezerter z Nocnej Straży,
6.      Królowa Daenerys Targaryen, Matka Smoków, Khaleesi Dothraków i „prawowita władczynie Siedmiu Królestw”,
7.      Król Balon Greyjoy, władca Żelaznych Wysp, ojciec Theona Greyjoy’a – przyjaciela Robba Starka.
     Jak zapewne się domyślacie, wspomniani „królowie” i „królowa” rzucą się sobie do gardeł: Król Robb na króla Joffrey’a, król Renly na króla Stannisa, król Stannis znów na króla Joffa, zaś król Balon na króla Robba… Jedynymi władcami, którzy nie wtrącają się w te konflikty, są Król-Za-Murem i Daenerys Targaryen, którzy zbierają siły…
     Niee, nie będę was zanudzał moją żałosną próbą opisania ogromu wydarzeń z tej książki  - po prostu sami musicie ją przeczytać!

Ktoś Ktosiowski

niedziela, 21 października 2012

„Gra o Tron” – George R. R. Martin




Gra o Tron” – George R. R. Martin
Pieśń Lodu I Ognia” – tom 1

     Panie, Panowie i Czytelnicy, mam zaszczyt przedstawić wam prawdziwą klasykę gatunku fantasy, książkę wciągającą bardziej niż czarna dziura, historię bardziej rozbudowaną niż „Moda na Sukces”… Przed wami pierwszy tom epickiej sagi „Pieśń Lodu i Ognia”, „Gra o Tron”!
     Dzieło to zostało napisane przez amerykańskiego pisarza Georga Raymonda Richarda Martina w roku 1996 i jest pierwszą częścią potężnego cyklu „Pieśń Lodu i Ognia”. Potężnego, bo nie dość, że ma być siedem bądź więcej części, to jeszcze każdy tom zawiera od ok. 600 do nawet 1000 stron! Jakby tego było mało, dwa tomy (3 i 4) zostały PODZIELONE na dwa, tak że KAŻDA z tych części ma właśnie ok. 600-700 stron. Szybkie kalkulacje, i wychodzi, że cała seria to będzie ok. 5400-9000 stron czystego fantasy, z domieszką... sam nie wiem, polityki? powieści wojennej? W każdym razie: wynik robi wrażenie…
     Ale przejdźmy do najważniejszej rzeczy w tym dziele – do fabuły. Szczerze mówiąc: by opisać ją, musiałbym po prostu przepisać całą książkę: historia jest tak rozległa, a do tego podzielona na fragmenty z perspektyw różnych osób, ale cóż… spróbuję opisać „główny wątek”. O ile coś takiego w „Grze o Tron" jest…
     Ale do rzeczy: akcja „Gry o Tron” toczy się w Siedmiu Królestwach, wielkim państwie ludzi w krainie Westeros, w dziwnym świecie, w którym pory roku trwają do kilku lat (cóż, legendy ludzi z północy mówią o zimie trwającej SETKI lat, więc co to takie 10-letnie lato…). Panuje w nim król Robert Baratheon, który zdobył tron w krwawym powstaniu przeciw szalonemu królowi Aerysowi Targaryenowi. Jego bliski przyjaciel, który walczył niegdyś u jego boku przeciw jarzmu Targaryenów, Eddard Stark, jest lordem Winterfell – najbardziej wysuniętej na północ dziedzinie Siedmiu Królestw, którą od ataku plemion Dzikich i innych bestii z krainy wiecznej zimy chroni jedynie Mur, konstrukcja wysoka na 70 stóp, wykonana całkowicie z lodu, na której służbę pełni neutralna dla konfliktów Westeros Nocna Straż. 
     Akcja ma miejsce u schyłku długiego, 10-letniego lata, kiedy podejrzaną śmiercią ginie królewski namiestnik Jon Arryn. Król Robert wyraża wtedy swą wolę, by nowym namiestnikiem stał się jego dawny przyjaciel – Ned Stark. W tym celu razem z całym orszakiem jedzie na północ, do dziedziny Eddarda, by złożyć mu propozycję. Lord Winterfell z ciężkim sercem zgadza się przyjąć urząd namiestnika króla Roberta, lecz zabiera ze sobą dwoje z sześciu swoich dzieci – córki Sansę i Aryę Stark. W rodzinnym zamku zostają jego żona Catelyn Stark, pierworodny Robb Stark, nieprzytomny po niebezpiecznym wypadku Bran Stark i mały Rickon Stark. Jego szósty syn, Jon Snow, nie jest jego prawowitym potomkiem – to bękart Neda i kobiety, o której lord nie chce rozmawiać. Młody Snow, wiedząc, że jest na marginesie, wyjeżdża na Mur, by przywdziać czerń i bronić Westeros przed zakusami Dzikich i innych stworów zza Muru, gdyż, jak mówi motto Starków, „Nadchodzi zima”. A wiadomym jest, że im łagodniejsze lato, tym dłuższa i ostrzejsza przyjdzie po nim zima. A na dalekiej północy budzą się Inni – potworne istoty z legend, nienawidzące żywych istot…
     Tu opisałem jedynie jeden wątek, których w książce jest co niemiara. Jeśli chcecie dowiedzieć się więcej – przeczytajcie „Grę o Tron”. Naprawdę – warto!

Ktoś Ktosiowski

PS: Możecie też obejrzeć realizowany przez HBO serial „Gra o Tron”, ale według mnie jest to ledwie namiastka intryg i przygód pierwowzoru.
PS.2: Przepraszam jeśli trochę wam namieszałem w głowach, ale wciąż nie mogę się otrząsnąć z piorunującego wrażenia po przeczytaniu tej książki :P

niedziela, 14 października 2012

„Śmierć Bogów. Księga Hagena” – Nik Pierumow




Śmierć Bogów. Księga Hagena” – Nik Pierumow

     Wielki Hjörward to kraina dostatnia i kwitnąca, chroniona przed wrogimi światami mocą Młodych Bogów i Magów Pokolenia, której sercem jest Błogosławione Królestwo. Jej mieszkańcy: elfy, ludzie, alwy i inne stworzenia żyją we względnej zgodzie na własnych terytoriach. Jednak tą sielankę przerywa przybycie skazanego na pozbawienie mocy i 1000-letnią tułaczkę po świecie Maga Hedina, Tego, Który Poznał Ciemność.  Po odzyskaniu potęgi wybiera sobie ucznia – przyszłego wodza i wojownika imieniem Hagen, którego od urodzenia wychowywał na doskonałego dowódcę i zdobywcę. Zaczął też zbierać armię, by dokonać czegoś uznawanego za niemożliwe – podbić Błogosławione Królestwo. Jednocześnie jego celem jest także uwolnienie Rakota, Zbuntowanego Maga, uwięzionego blisko Dna Światów za rzucenie wyzwania Młodym Bogom. Maga, który był jego największym przyjacielem...
     „Śmierć Bogów. Księga Hagena” to epicka, porywająca powieść. Może i z początku może zniechęcić poniektórych, lecz już po kilkunastu-kilkudziesięciu stronach historia zaczyna nabierać rozpędu, którego nie wytraca aż do końca. Mimo, że cała historia to ok. 550 stron, to jednak strony te mijają niepostrzeżenie, zupełnie jak czas. W każdym razie – gorąco polecam!

Ktoś Ktosiowski

P.S.: Tej książki nie powinno się czytać przed snem, gdyż zagwarantuje to wam wiele nieprzespanych noce. Nie, wcale nie jest straszna… po prostu nie można się od niej oderwać J

poniedziałek, 10 września 2012

"Wakacyjna przygoda" - Irina Guro



"Wakacyjna przygoda" - Irina Guro
Przełożył: Władysław Kozłowski
Ilustrował: Romuald Klaybor
Nasza Księgarnia
Warszawa 1969 r.

     "Ciocia Ada, często odwiedzając Kolę i Nastusię na letnisku, lubiła pytać: "Kim chciałbyś zostać?" Głupie pytanie! Któż to może wiedzieć? (...)
- Będę milicjantem!
Tatuś roześmiał się głośno i nienaturalnie. Mama zrobiła wielkie oczy. A ciocia Ada powiedziała lekceważąco:
- Och, jakiż z ciebie dzieciak! (...)"






piątek, 7 września 2012

"Dlaczego Słoń ma długi nos" - R. Kipling

.

"Dlaczego Słoń ma długi nos" - R. Kipling
Przełożył z angielskiego: B Oszerow
Ilustrowała: N Popławska
Wydrukowano w ZSRR
Mińsk Junactwa 1984 r.

     "To tylko w naszych czasach, Kochanie, Słoń ma trąbę. Dawniej zaś, bardzo dawno temu, nie miał Słoń żadnej trąby. Miał po prostu nos podobny do kluski, taki czarniawy, wielkości trzewika.(...)"





czwartek, 19 lipca 2012

"Trzeci brat" - Maria Kruger


"Trzeci brat" - Maria Kruger
Ilustrowała: Ewa Frysztak - Witowska
Biuro Wydawnicze "Ruch"
Warszawa 1966 r.

     "Było to bardzo dawno. Tak dawno, że jeszcze chyba dawniej, niż wam się zdaje. W tych więc odległych czasach, których nikt już dokładnie nie pamięta, przywędrowało do Polski dwunastu braci, którzy zwali się Miesiącami.(...)"






.

wtorek, 17 lipca 2012

"Z przygód Krasnala Hałabały" - Lucyna Krzemieniecka


"Z przygód Krasnala Hałabały" - Lucyna Krzemieniecka
Ilustrował: Zdzisław Witwicki
Nasza Księgarnia
Warszawa 1985 r.


     "Był piękny dzień lipcowy. Pachniało wokoło zielem, truskawkami, miodem i różnymi kwiatami.
     Siedziałam sobie na wsi na ławeczce i patrzyłam, jak z boku, na zielonej trawce, wiatr rozdmuchiwał dmuchawce.
     A było bardzo ciekawe patrzeć, jak to robił.
- Wiuuu - dmuchnął raz lekko i już jednemu, drugiemu i piatemu dmuchawcowi spadał z głowy puszek wydmuszek, srebrny, zwiewny kapelusik. (...)"








czwartek, 12 lipca 2012

"Owieczka" - Wanda Chotomska



"Owieczka" - Wanda Chotomska
Ilustracje: Joanna Jędraska

     Bardzo lubię ten tytuł, jak owieczki szukały dzwonka. Mała owieczka zgubiła dzwoneczek i płakała, ale wszyscy pomagali jej szukać dzwonka.
I jeszcze się podobało, jak żabki pomagały szukać. I było mi żal owieczki.
A potem myszka odnalazła dzwoneczek i owieczka była szczęśliwa i poszła do łóżka.
Podobały mi się obrazki, a najbardziej podoba mi się historyjka.

Najmłodsza Wrodzinie







wtorek, 3 lipca 2012

"Trzy Wiedźmy" - Terry Pratchett





"Trzy Wiedźmy" - Terry Pratchett


     W odległym państwie Lancre następuje przewrót. Stary, dobrotliwy król Verence zostaje obalony przez złego księcia Felmeta. Jednak w zamieszaniu sługa prawowitego władcy ucieka z małym dzieckiem, następcą tronu. Nim go łapią żołnierze Felmeta, oddaje dziecko trzem czarownicom: babci Esme Weatherwax, niani Gythcie (?) Ogg i Magrat Garlic. Wiedźmy oddają chłopca na wychowanie wędrownej trupie teatralnej, dając mu też trzy dary: doskonałą pamięć, możliwość bycia tym, kim sam chce i... zapomniałem. W każdym razie czarownice mają nadzieję, że syn króla Verence'a, nazwany Tom John, wróci pewnego dnia by przejąć tron ojca. Niestety, los ma co do niego inne plany...
     W tej książce Terry Pratchett połączył swój humor z dziełami Szekspira, m. in. Makbetem. Co z tego wyszlo? Cóż... przeczytajcie sami!


Ktoś Ktosiowski

PS: Tylko uważajcie - potężny demon WxrtHltl-jwlpklz czyha!

niedziela, 1 lipca 2012

"Eryk" - Terry Pratchett



"Eryk" - Terry Pratchett

     Czego od demonów chcą demonolodzy? Wiadomo: władzy nad światem, najpiękniejszej kobiety i bogactwa.
     Eryk nie jest wyjątkiem, spośród tłumu rożnej maści wywoływaczy istot wyróżniają go tylko dwie rzeczy: to, że ma czternaście, oraz to, że zamiast demona na skutek nieprawdopodobnego zbiegu okoliczności przyzwał maga-nieudacznika Rincewinda. A jeszcze dziwniejszym zbiegiem okoliczności jest to, że Rincewind pstrykając tylko palcami spełnia życzenia Eryka. I w ten sposób przenosi ich (wraz z papugą o ograniczonym jakmutam (są w tym jakimtam, słowa!)) m. in. do dżungli gdzieś po drugiej stronie Dysku, do ogarniętej wojną krainy i do pustki przed stworzeniem świata. Na koniec trafiają do piekła, w którym... cóż, nie wszystko jest takie jak powinno być...
     "Eryk" to świetna książka, pełna przewrotnego, pratchettowskiego jakmutam (wiecie, ludzie się z tego śmieją). Naprawdę gorąco polecam.

Ktoś Ktosiowski

czwartek, 28 czerwca 2012

"Kobieta w lustrze" – Eric-Emmanuel Schmitt



"Kobieta w lustrze" – Eric-Emmanuel Schmitt

     Trzy kobiety. Czarownica, ćpunka i kobieta rozwiązła, czy raczej mistyczka, artystka i zagubiona w swojej przeszłości arystokratka…kim właściwie są bohaterki powieści E. Schmitta „Kobieta w lustrze”?
     Z początku banalne, zwykłe historie trzech kobiet gmatwają się i komplikują. Opowiadają o niespokojnych duszach, poszukujących swojej tożsamości i miejsca w świecie. O zagubionych kobietach. Anne, Anny i Hanna żyją w innych epokach, ale każda z nich lubi „zatracać i odrywać się od siebie samej, od swojej tożsamości, społecznej czy rodzinnej, po to żeby zbliżyć się do bardziej fundamentalnej rzeczywistości.” Te kobiety szły przez życie jasne, czuły bardziej intensywnie i mimo swojej kruchości nie poddawały się. Szukały. Każda z nich odnajdywała siebie w inny sposób, Anne w przyrodzie w słowie „Bóg”, Hanna przez freudowską „podświadomość” i seksualność czyli „olśniewającą chwilę”. Ammy zaś będąc aktorką odrywała się od siebie by stawać się kimś innym i zatracić na granicy świadomości grając całym sercem (i spalając się) kolejne filmowe role. Czując inaczej, mocniej nie wahają się złamać konwenanse i zawieść oczekiwania innych, próbują odpowiedzieć sobie dokąd zmierzają, kim są i czego pragną, tak naprawdę.
     Myślę, że każdy czasem zadaje sobie pytanie kim jest, czego chce i czy na pewno chce tu być – w tym miejscu i czasie, w tej rzeczywistości, w tych ramach. Wielu z nas próbuje odszukać swoje „powołanie”, swoją tożsamość i przynależność do świata…Myślę, że ważne jest już samo poszukiwanie.

     Przyznam, że nie mam cierpliwości do średnich początków w książkach, już dawno więc wypracowałam sobie pewną samodyscyplinę, gdy jakaś książka mi początkowo nie podchodzi daję jej szansę trzydziestu, czterdziestu stron. Jeśli po 40 stronie nadal mnie książka nie pociąga, po prostu odkładam ją bez żalu. I albo wracam do niej po dłuższym czasie dając kolejną szansę, albo definitywnie nie wracam.
     Z tą książką było podobnie, pierwsze strony totalnie mnie zniechęciły, ale znajoma, która mi ją pożyczyła zapewniała, że to naprawdę dobra lektura. I okazało się, że miała rację. Po pierwszym rozczarowaniu książka niesamowicie mnie wciągnęła i (czego się nie spodziewałam) skłoniła do refleksji.
aulik